Uwaga! Będzie dużo tekstu i czytania
Nie chcę tutaj rzucać haseł, że jedna seria jest lepsza od drugiej. Uważam, że oba światy nie były by tym, czym są bez siebie. Jednak zarówno Star Trek jak i Gwiezdne wojny mają swoje lepsze i gorsze monety.
Z trzech ostatnich filmów z serii Star Trek właściwe tylko w Star Trek: W nieznane czuje się klimat całej serii. Star Trek i W Ciemność Star Trek mają albo potężne dziury logiczne w scenariuszu albo są remakiem poprzedniego filmu. Obsadę aktorską udało się dobrać znakomicie. Jednak mam wrażenie, że w dwóch pierwszych filmach nie mają możliwości w pełni pokazać, na co ich stać. Wina scenariusza? Wina reżysera? Powiedziałbym, że tak. J.J. Abrams pokazał z jednej strony, że da się zrobić film, który może oglądać każdy nawet nieznający uniwersum. Z drugiej strony pokazał środkowy palec wszystkiemu, co tworzył Gene Roddenberry.
Star Trek Discovery nie popełnia tych błędów. Umieszczenie akcji pomiędzy Star Trek Enterprise a Star Trek The Orginal Series było trochę ryzykowne. (Choćby ze względu na to, że kartony, styropianowe skały i ludzie w gumowych strojach grający potwory raczej by widzą w dzisiejszych czasach się nie spodobali. ) Według mnie zespołowi, który przy tym serialu pracuje udało się to znakomicie. Mamy nową załogę, która jest różnorodna. Mają oni swoje słabości, mają swoje wady. Jednak się zmieniają. Uczą się na błędach. Zmieniają się na lepsze. Jest nowy kapitana, który nie jest do końca oficerem, którego byśmy się spodziewali. Działa inaczej niż dotychczasowi dowódcy okrętów federacji. Ma też swoje „demony” i tajemnice. Ma to jednak swoje uzasadnienie. (Kto oglądał jeden z ostatnich odcinków wie, o czym mówię
) Mamy też postacie (np. Sarek) i rasy (Klingoni) które pojawiły się we wcześniejszych serialach i filmach. Sarek (dla osób nieznających dobrze serii to ojciec Volcana Spocka) jest tu młodszy. Nie jest do końca tym samym człowiekiem, co w chronologicznie dziejących się później serialach/filmach. Jednak jest to nadal ta sama postać. Pasuje do kanonu. Jest logiczne, że przez te kilka lat się zmieni i stanie się tym, kogo znamy TOSa czy filmów pełnometrażowych. Tak samo Klingoni. Zmieniono ich wygląd i na początku jest trochę ciężko się przyzwyczaić. Jednak nadal jest to ta sama rasa wojowników, która zachowuje się w zgodzie z tym, co było ustalone w ciągu 50 lat historii serii. Scenarzyści bardzo pilnują by wszystko pasowało do kanonu albo było logicznie uzasadnione. Jest wiele nawiązani praktycznie do wszystkich poprzednich serii. Owszem zdarzają się też błędy albo bardzo dziwne decyzje twórców (czasami jednak okazują się zaskakującymi zwrotami akcji) jednak każdy serial czy film będzie takie miał.
Co do Gwiezdnych Wojen. Epizody IV-VI dały początek jednej z najbardziej epickich opowieści w dziejach kinematografii. Można się doszukiwać w nich wielu pomysłów zaczerpniętych z kultury Japonii, Dzikiego Zachodu, Eposów rycerskich, filmów o pilotach z I czy II wojny światowej oraz wielu innych źródeł. Mamy ciekawą historię o walce dobra ze złem, o odkupieniu o tym, że każdy może się zmienić bez względu na to, kim jest i co uczynił. Bohaterów, którzy nie są do końca dobrzy czy źli. Bohaterów, którzy na przestrzeni kilku lat się zmieniają, dorośleją ewoluują. Następnie możemy śledzić w książkach i komiksach losy Luka, Leii, Hana czy postaci, które w filmach pojawiły się choćby na chwilę jak i tych, które zostały stworzone na potrzeby historii opowiedzianej w Expanded universe. Pojawiła się nowa Trylogia (Ep. I-III) miała swoje lepsze momenty jak i te gorsze, ale było mimo wszystko czuć, że jest to to samo uniwersum. W końcu pojawia się hmm… Jeszcze Nowsza Trylogia
(Ep. VII-IX)
JJ Abrams w EP. VII serwuje nam bezpieczny film. Tylko, że ten bezpieczny film to nic innego jak w 75% remake Epizodu IV dodatkowo korzystający z pomysłów koncepcyjnych i wczesnych draftów scenariusza do Nowej Nadziei oraz historii z wywalonego do kosza EU zwanego od teraz Legends. Czyli mamy może 5% czegoś oryginalnego? Według mnie. Trochę mało. Pojawiają się nowe postacie i nowi przeciwnicy. Rey - Kobieta, jako główna bohaterka nowej trylogii. Tak. Jak najbardziej. Tylko, dlaczego zrobioną z niej osobę, która właściwie jest chodzącym ideałem. Nagle z znikąd wie wszystko o mocy, walce na miecze, pilotowaniu Sokoła? Moc za nią wszystko robi? (Dostało się za to Anakinowi w EP.I) Postać Luka w starej trylogii zdobywała tą wiedzę przez kilka lat. A tu widocznie wystarczyła książka pt. „Moc dla początkujących”. Do tego jeszcze Finn Szturmowiec – murzyn dezerter z armii najwyższego porządku. Ok ma to sens. (Wykorzystano pomysł Lukasa z jednej z pierwszych wersji scenariusza do EP.IV – 2 urzędników imperialnych, którzy zdezerterowali. Później te postacie zastąpił 3CP0 i R2D2) Staje do pojedynku z Renem, na co trzeba naprawdę sporo odwagi (pojawiło się przypuszczenie, że był wrażliwy na moc) . W następnym epizodzie Finn… znowu dezerteruje, kiedy sytuacja go przerasta. Czyli nasuwa się wniosek ze mamy postać, która jest tchórzem. Fajny wzór dla młodzieży i zero logicznej kontynuacji z poprzedniej części. Kylo Ren. Dobra nie do końca mi aktor do tej roli pasuje, ale pomysł na trochę inny czarny charakter może być ciekawy. Niestety kolejny epizod pokazuje, że nadal mamy gościa, który zachowuje się jak rozwydrzony smarkacz i nie wie, co właściwie chce osiągnąć. Ja, jako widz właściwie też nie wiem, czego on chce. Starzy bohaterowie. Cudownie wielką trójkę zobaczyć na ekranie. Tylko, dlaczego zmarnowano taką szansę by pojawili się w jednej scenie? Dlaczego Han Solo to ten sam Han z Ep. IV i do tego jeszcze zły tatuś uciekający od żony jak zaczęły się kłopoty z niegrzecznym synkiem? Nieważne zabijmy go, (choć to po części na własne życzenie Harrisona Forda). Dlaczego Luke to zgorzkniały starzec, który marzy tylko o śmierci? Owszem traumatyczne zdarzenia zmieniają ludzi. Jednak nie potrafię znaleźć wyjaśnienia, dlaczego największy idealista i człowiek, który chciał ratować Vadera, bo wierzył, że jest w nim dobro w ogóle rozważał porąbanie siostrzeńca mieczem? (Już lepsze jest wyjaśnienie, że użył miecza, jako latarki a Ben po prostu wszystko źle wszystko zrozumiał
) Zastanawiam się czy scenarzyści widzieli poprzednie epizody? Zadali sobie trud by przeanalizować postacie z tych filmów? Zadali sobie odrobine trudu i przeczytali kilka najlepszych książek, z których „pożyczali” pomysły? Nie wydaje mi się i ten brak spójności mnie osobiście najbardziej boli w Najnowszej Trylogii.