Wczoraj udało mi się ukończyć TFU 2. Gra, jak zauważyłem jest zewsząd krytykowana, że krótka, że fabuła jakaś taka nijaka, że to, że tamto, ale powiem wam wszystkim jedno... ja się przy niej ubawiłem przednie. Starkiller biega i siecze wszystko po ekranie aż miło, rewelacyjne odprężenie po dniu pełnym stresów w pracy. Fabuła jest prosta jak metr drutu i sprawia wrażenie wymyślonej na poczekaniu lub jako dodatek do tych wszystkich wodotrysków jakie się dzieją wokół nas.
SPOLIER:
Klon dziedziczący wspomnienia i uczucie swego pierwowzoru i ganiający za cieniem przez te kilka plansz, przy głębszym spojrzeniu wygląda naprawdę infantylnie.
Oglądając napisy końcowe po wybraniu jednej z dostępnych ścieżek Mocy pojawiła mi się myśl, że Vader mógłby załatwić kłopotliwego klona w pierwszych minutach gry, ale przecież nie było by tej radości z ganiania po planszach z dwoma świetlówkami KONIEC SPOILERA
Brnąc przez kolejne korytarze oczekiwałem konfrontacji z Bobą. Szczególnie zaciekawiło mnie pojawienie się tej postaci po fantastycznej animacji przedstawiającej rozmowę Boby z Vaderem na Kamino. Wycinając kolejne rzesze szturmowców oraz przedstawicieli różnych mutacji tej formacji zastanawiałem się kiedy to spotkam Fetta. I w końcu stało się spotkałem go, ale ... No właśnie pojawiło się DUUUŻE "ALE". Na drodze stanęła mi szyba, której w animacji zaserwowanej nam przez producentów Starkiller-klon nie mógł rozbić. A chwilę później, gdy Boba znika ze swoją "zdobyczą" po zadziałaniu potężnym pchnięciem Mocy bariera owa pęka niczym bańka mydlana i wala się po całej lokacji. Osobiście odniosłem wrażenie, że Boba Fett pojawia się raczej gościnnie lub może jako zapowiedź jakiegoś DLC. Bo sytuacja zaistniała na przytoczonym wcześniej plakacie nie ma prawa się wydarzyć, bo z Bobą nie walczymy! Dlatego ja puszczam kantem komiks, który herezję w biały dzień nam tu próbuje wcisnąć na temat Łowcy oraz, że niby to Boba fruwa i obserwuje wszystko z boku i traktuje go jako kolejnego "wyciągacza pieniędzy". Podobnie jak adaptacja książkowa poprzedniej części pióra Seana Williamsa do dzieł wybitnych nie należy (co jest chyba domeną wszystkich adaptacji gier w postaci literackiej - przykładem może być tu wiekowy już Baldur's Gate) i traktuje to raczej jako ciekawostkę.
Co do samej gry TFU2, jej miodności oraz ogólnego wrażenia, to osobiście uważam, że zasługuje na dobrą "czwórę". Bawiłem się przednie, krótko, ale za to intensywnie. Poza tym do odblokowania zostało mi jeszcze masę utajnionej zawartości, w czym z pomocą przyjdą kolejne szalone wyzwania jakie twórcy zaprogramowali dla graczy (może i to sztuczne wydłużanie rozgrywki, ale jak dla mnie rewelacyjnie odprężające).
PS. Swoją droga to nawet imć Yoda nie dysponował taką Mocą, bo co najwyżej X-Winga z bagna wyciągnął, a Starkiller-klon masowo TIE-Fightery eliminuje z użytku i ciska nimi na boki jak piłeczkami. Zrobić z myśliwca Imperium kulkę pogniecionej blachy... bezcenne
MÓWILIŚMY COŚ O PISANIU SPOILERÓW NA CZARNO. CZYTAJ REGULAMIN! OYA!