Z tym TCW, że ciężko wchodzi, to się nie dziwię xDDD A ich Prawdziwość to temat dyskusyjny. Jak dla mnie może i byli Mando, ale daleko im od ideałów ich przodków (Taungów), toteż nie uważam ich za wyznacznik kultury.
"Dziedzic Jastera" jest o tyle dla mnie śmiesznym określeniem, że - jeśli założymy - Jaster miał jakąś wizję odnośnie Mandalorian, a przez to i politykę dążącą do jej zrealizowania, to Boba wydaje się być pozbawiony zarówno idei jak i ambicji. Jango być może był kiepskim Mandalorem, ale po Galidraanie zaangażował się w plan Dooku, bo miał nadzieję w ten sposób wyeliminować Jedi i jakoś, hmm, nazwijmy to "zadośćuczynić" swoim dawnym podwładnym, co zginęli na Galidraanie. Za to odnoszę wrażenie, że te usilne odniesienia Boby do Jastera to właśnie to - tylko na siłę sklecone frazesy. Jakby bardzo pragnął być jego dziedzicem, powinien lepiej dbać o teraźniejszość i przyszłość planety. A on, jako Mandalor przez ile? 40 lat? nawet języka nie raczył się nauczyć. Dlatego nie umiem na poważnie go wziąć jako "dziedzica Jastera".
Nie przeczę, że pewnie byli gorsi Mandalorzy, których polityka tylko zaszkodziła planecie bądź wizerunkowi całej kultury, ale większość przynajmniej poświęcała swoje myśli Mandalorze i Mandalorianom. Taungowie wiedli ich na krucjaty, aby spełnić religijne wymogi, by wojownicy mogli zaznać swego honoru i chwały, a także, aby zapaść w pamięci i nie "zniknąć" całkowicie ze świadomości wszystkich ras. Canderous chciał odbudować honor Mandalorian, Vizslowie (Tor i Pre) chcieli powrotu do dawnych korzeni i swoją działalność poświęcili temu. Nawet Jaster w jakimś stopniu miał swoją wizję, czym są Mandalorianie. A Fett? Byleby mu nikt nie zawracał głowy, a robi to, bo Shysa był desperatem i naiwniakiem, wierzącym, że Boba coś zmieni. Być może mógłby zmienić, gdyby zależało mu. Gdyby nie Vongowie, śmierć córki i spór z Jacenem, być może w ogóle by się nie wysilił, aby coś zdziałać dla Mandalory. I to jest mój największy zarzut pod adresem Boby-Mandalora. To, że w ostatnich latach zaczął działać, nie zmienia faktu, że wcześniej olewał całą sprawę jak się dało.
Nie wiem, czy możemy Bobie przypisać zasługę trzymania Mando z boku - w sensie, kiedy? Boba przez większość czasu olewał to, co inni Mando robią. Jeśli się nie angażowali, to raczej z własnych powodów, aniżeli zaleceń Fetta. Chyba, że mówisz o jakimś konkretnym przykładzie, którego nie skojarzyłam (przyznam się szczerze, że ten okres mnie w żaden sposób nie ciekawi, toteż mogę potrzebować wyjaśnienia, jeśli coś przekręciłam ^^).
Kad'ika i jego sojusznicy wywierali na nim presje. A raczej zażądali i w sumie dostali to, bo Fett się jakoś nie stawiał (dla świętego spokoju?). Wnuczka mu wypominała, że jest jak dar'manda, który nic nie wie o swojej kulturze. Bodajże Beviin utrzymywał go w stałej wiedzy "co, gdzie i jak", więc też był siłą oddziałującą. No i to, że w tym okresie Boba miał osobistą vandettę zmuszała go do podjęcia działań, by przypadkiem nie wspomóc Jacena. Czy coś.
Ja nie twierdzę, że podjął złe decyzję, albo, że kierował się tylko swoimi potrzebami. Ale jeśli już działał, to tylko przez poczucie winy/obowiązku wobec Shysy (bądź własna niechęć do Jacena), aniżeli tego, że mu zależało na Mandalorze. Przynajmniej takie mam wrażenie o nim, jeśli chodzi o bycie Mandalorem.
(byłoby fajnie, jakby ktoś się jeszcze włączył w naszą polemikę...)